Kotlet mielony.

Właśnie on był centralną figurą na zdjęciach reportażowych z jubileuszu mojego klienta.
Jako fotografa chciał konkretnie mnie, dlatego wiedział, na co się pisze.

Dlaczego zawsze chcę łamać utarte schematy i zaburzać kadry, które wszystkim się opatrzyły?

Może zwyczajnie tak widzę świat, a może mam do fotografii „niepoważne” podejście, bo wcale nie była ona moim pierwotnym planem na życie…

A zatem jak to było?

Nie miałem w planach zostać fotografem.

Przez 15 lat moje życie toczyło się między sceną a backstage’em. Branding, produkcja, logistyka, Acid Drinkers i Flapjack. Wtedy myślałem, że to będzie to.

Ale w moim przypadku życie zadziałało jak dobry kadr – wszystko stało się, zanim zdążyłem to zaplanować. Fotografia przyszła jak coś z boku. Coś z potrzeb i ambicji zarazem.

Pozwoliła mi: obserwować, rozumieć, przewidywać. Robić to, co w życiu lubię. I być tam, gdzie coś się wydarza.

Jedna rzecz pozostała niezmienną, bez względu na lata i branże – mój profesjonalny luz.

Uwieczniam momenty, w których ktoś zapomina, że patrzę.

Słucham, jak mówisz. Obserwuję wnikliwie. Wyczuwam tempo. Najlepsze kadry przychodzą wtedy, kiedy napięcie znika z czoła, a ręce zaczynają robić to, co zawsze.

Lubię, gdy fotografia przypomina rozmowę bez pośpiechu, z obecnością i wczuciem obu stron. Pozwalam przychodzić momentom tak, żeby to, co pozostanie w formie zdjęć było zwykłe.

Bo…

… zwykłe znaczy piękne.

Najbliżej mi do nietypowego światła na ścianie, kubka z odpryśniętym uchem, spojrzenia trwającego te pół sekundy za długo. Na zdjęciach, których jestem autorem, zawsze widać ideały, ale ich definicja zazębia się z „niedoskonałością”.

Lubię fotografie, które zostają w człowieku dłużej niż moment ich zrobienia. Nie robię z fotografii wyreżyserowanych spektakli. Nieregularne ruchy, rozwichrzone włosy, cień na twarzy, luz…

Gdzie można mnie znaleźć, kiedy nie trzymam aparatu?

  • Między wsią, na której stoi 100-letnia chata przywieziona przez moich rodziców ze wschodu, a domem na przedmieściach Torunia.
  • W moim studio w sercu miasta…
  • … ale również w kuchni, na spacerze, wśród ludzi, którzy nie planowali być na zdjęciach.
  • W Kamienicy Inicjatyw – siedzibie fundacji łączącej pokolenia, którą prowadzę wraz z żoną.
  • Przy łóżeczku niemowlęcym. Odkąd rola ojca jest jedną z głównych w moim życiu, jeszcze bardziej cenię momenty przychodzące, gdy nikt ich nie planuje.

Fotografia to dla mnie kolejna forma kontaktu z miejscem, człowiekiem i intencją.

Nie jestem dla każdego.

„Uśmiechnij się”, „twarz do światła”, „ta marynarka wygląda na Tobie najlepiej”… tego nie usłyszysz na sesji ze mną. Dobrze czuję się z ludźmi, którzy chcą po prostu pobyć.

Moment odpuszczenia, zobaczenia się naprawdę, niewiedzy jak to wyjdzie i jak Ty wyjdziesz. Jeśli czujesz, że to może być dla Ciebie, prawdopodobnie już jesteśmy po pierwszym kadrze.

Nawet jeśli jeszcze się nie spotkaliśmy.

To dla kogo wreszcie jestem?

Dla:

  • profesjonalistów, którzy nie są definiowani przez swój zawód
  • ludzi, którzy chcą zobaczyć siebie w życiu, a nie w pozie
  • gości, którzy chcą skupić się na przeżywaniu, a nie myśleniu „oby ktoś to uwiecznił”…
  • … i tych, którzy po roku spojrzą na zdjęcia i pomyślą: „ale super, że Maciek to uchwycił!”
  • organizatorów wydarzeń i spotkań biznesowych, którzy pragną oddać ich klimat w formie obrazów
  • rodzin, par, babci, kuzyna, mamy… Ciebie – naturalnego i naturalnej.

Chodźmy.

Wystarczy, że chcesz być sobą.
Zostawmy trochę miejsca na przypadek.
To w nim najczęściej leży prawda. A zwykłe i prawdziwe znaczy piękne.